|
Wymarzone miejsce dla większości deskarzy. Trzeba tam być choć raz. Stworzyliśmy ekipę już jesienią poprzedniego roku. Terminy zostały ustalone i po niezłych korowodach z transportem pojechaliśmy w najgorszej opcji jaka możliwa, osobowy samochód, benzyna, mnóstwo sprzętu. Byliśmy na tyle zdesperowani, ze nic nie mogło nas zawrócić z drogi. Pojechaliśmy w drugiej połowie września.
Start w piątek o godzinie 16-ej z Gdańska - na miejscu po przejechaniu 3900 km byliśmy w niedzielę o 6-ej rano. To chyba rekord tej trasy i zmęczenia - 36 godzin w aucie. Przywitał nas sztormowy wiatr - o to w końcu chodziło. W każdym bądź razie żagle 3,4 były co nieco za duże. No i potem zaczęło się czekanie na wiatr. To słynne z pełnego gwizdka miejsce, zaszwankowało. Nie zawiało na małe zestawy a dużych nie braliśmy. Trafiły się jakieś smętne pływania ale jechaliśmy tutaj żeby pływać na 4,5 a tak za bardzo nie chciało zawiać. Miejsce jest jednak czadowe, Afryka w zasięgi wzroku, setki wiatraków, sklepów windsurfigowych więcej niż spożywczych. Dobre wibracje tego miejsca jakoś ukoiły nasz żal, że za bardzo nie popływaliśmy.
Zasada jest taka, że jak wieje Lewante to najmocniej jest przy Tarifie i w stronę zachodnią słabnie. Więc jak na Tarifie - krowy latają w przeciągach jedziemy w stronę Kadyksu. Kultowe miejsce do wave - Canos de Mecca, przy latarni Trafalgar. Sprzęt generalnie wave, jeśli mamy dość miejsca to weźmy też taką deskę żeby można było założyć do tego żagiel 6,5. Sprzęt absolutnie niezawodny i sprawdzony, żagiel 3,4 nie będzie zbytnia fanaberią.
Pamiętajcie o dobrym ubezpieczeniu od NW. Lekarze kosmicznie drodzy - sprawdzaliśmy. Umiejętności: jak radzimy sobie z przybojem i falą przy sile wiatru 8 B w polskich warunkach, to powinniśmy sobie tam dać radę. Swobodna umiejętność pływania na małej desce wave wskazana. Jak przywieje - żarty się kończą.
|